Refleksje rodziny Czajek z PN Gór Stołowych
Dziennik wypraw
Ulubiony Park Narodowy
Minął niecały miesiąc od naszej pierwszej dzikoodysejowej wyprawy do PN Ujście Warty. Z pewną ostrożnością postanowiliśmy kontynuować nasze uczestnictwo. Comiesięczne wyprawy przez kolejne 22 miesiące wydawały nam się trudnym i bardzo rozciągniętym w czasie pomysłem, ale przecież kontraktu krwią nie podpisujemy – możemy się wycofać w każdej chwili, prawda? A to, że już za kilka miesięcy będzie to dla nas nie do pomyślenia, aby zaprzestać regularnych wyjazdów, to już zupełnie inna historia.
Park Narodowy Gór Stołowych całkowicie odpowiadał naszym wyobrażeniom o Parku Narodowym – był las, były góry i było dziko. Żadnemu z kolejnych parków nie udało się zdetronizować Gór Stołowych i zostały one ulubionym parkiem naszych dzieci. Czemu? Chyba trochę ze względu na tajemniczość skalnych labiryntów, które pozwalały puścić wodze wyobraźni i powędrować w sobie tylko znane miejsca. Fantastyczne skały przypominające swoim kształtem zwierzęta, grzyby i potwory, szczeliny, labirynty i korytarze – to wszystko sprawia, że czujemy się jak w scenerii to magicznej opowieści, gdzie wszystko jest możliwe. Na pewno nie bez wpływu było też to, że mimo połowy listopada mieliśmy piękną słoneczną pogodę pozwalającą na spacery w samych bluzach. To sprawiło, że ten Park Narodowy mocno pozytywnie zapisał nam się w pamięci.
Pierwszego dnia spotkaliśmy się z dzikoodysejowiczamy w Centrum Szkoleniowo – Edukacyjnym Parku Narodowego w Karłowie. Po stałym punkcie programu, którym było widowisko z bębnami i wysłuchanie dzikich opowieści o parkach narodowych, udaliśmy się do Labiryntu Błędnych Skał. Pracownicy parku specjalnie dla naszej grupy umożliwili wjazd na zamknięty już poza sezonem parking. Błędne Skały zachwyciły dzieci, które zrobiły chyba podwójny dystans biegnąć do przodu i potem wracając, aby nam donieść co za chwilę będzie nas czekało. Początkowo nasza grupa szła w dość dużym ścisku, co uniemożliwiało dostrzeżenie specjalnej atmosfery otaczającej to miejsce, ale już po krótkim czasie cała wycieczka mocno się rozciągnęła, co umożliwiło nam swobodniejsze zachwycanie się okolicznościami geologicznymi przyrody.
Następnego dnia, korzystając z bajecznej pogody, wybraliśmy się na Szczeliniec. Głównym motorem wspinaczki była wizja naleśników w schronisku na szczycie – nie oszukujmy się, ale nawet dla nas dorosłych przyjemna jest perspektywa zjedzenia czegoś po zdobyciu szczytu – dla dzieci jest to fantastyczny motywator. A naleśniki na Szczelińcu są faktycznie warte polecenia.
Wracaliśmy przez piekiełko, przechodząc wąskimi przejściami między skalnymi ścianami. Dzieci zachowywały się trochę tak, jakby były w Disneylandzie, przeskakując przez kałuże, które nie wyschły ponieważ między skały nie docierają promienie słoneczne, wspinając się po skalnych stopniach i balansując na drewnianych kładkach.
Przed powrotem do domu postanowiliśmy jeszcze przed zachodem słońca (listopadowe dni są już niestety bardzo krótkie) udać się na grzybobranie. Z wypatrywania skalnych grzybów można zrobić niezłą zabawę, która angażuje dzieci mimo uzasadnionego zmęczenia. Zabawiliśmy w lesie nieco więcej czasu niż planowaliśmy i ostatecznie wracaliśmy na parking już po zmroku. Wielkie skalne formacje przy nikłym świetle zachodzącego słońca jeszcze bardziej pobudzają wyobraźnie zmieniając się w tajemnicze olbrzymy i trolle. Dobrze, że w prawdziwym świecie skalne trolle nie ożywają po zachodzie słońca. Chociaż w Górach Stołowych może jest to możliwe?