Rodzina Łodzińskich w Słowińskim PN
Dziennik wypraw
Rodzina Łodzińskich w Słowińskim PN
Kocham wyzwania , kocham przygody. Bycie w podróży jest moją pasją, ale przekonałam się o tym dopiero w drodze, na szlaku kolejnej Dzikiej Odysei….
Bo kiedy miesiąc temu zobaczyłam plan ekspedycji uzupełniającej zakładającej pokonanie 2000 kilometrów, przemierzenie całej Polski i dotarcie do 8 parków w czasie trzech tygodni, byłam przerażona…Nie sądziłam, że jako tak duża rodzina będziemy w stanie przepakowywać się, rozpakowywać i pakować od nowa i zmieniać miejsca naszego pobytu non stop co dwa, trzy dni z campingu na camping.
Wystarczyło jednak wyruszyć, spotkać innych na szlaku, usiąść razem wieczorem przy ogniu safari, posłuchać opowieści Krystiana, by na nowo poczuć moc spotkania podobnych nam ludzi i załapać bakcyla odkrywania wraz z nimi piękna przyrody ….
Tym samym jesteśmy znowu na szlaku, podejmujemy wyzwanie a nasza niezapomniana przygoda trwa!
Początek, Poldery….i nasze kanapki
Naszą przygodę w Słowińskim Parku Narodowym jednym z dwóch parków chroniących przyrodę nadmorską rozpoczynamy nie na plaży, tylko na…wieży.
Na wieży, z której obserwujemy z naszą uroczą pani przewodnik Poldery…..Czyli nadmorski teren łąk znajdujących się pod poziomem morza. Tereny te są sztucznie osuszane i nawadniane, aby stworzyć patkom dogodne warunki do lęgu i postoju w drodze na południe. Zalewanie polderów służy też temu, aby ptaki mogły łatwiej zdobywać pożywienie. To tutaj, przez Słowiński Park Narodowy biegnie autostrada przelotowa ptaków z dalekiej Rosji Na dalekie południe. Kolejny przystanek znajduje się w Parku Ujście Warty, który odwiedziliśmy rok temu na jesieni.
W całej Polsce mamy 400 gatunków ptaków, z czego 250 lęgowych. 170 z nich lęgnie się w Słowińskim Parku Narodowym. Jednym z ciekawych mieszkańców polderów jest Derkacz…jego długi dziób umożliwia mu poszukiwanie pożywienia w trawie. Jest bardzo głośny…jak moje dzieci kiedy się pokłócą…potrafi krzyczeć z głośnością 100 decybeli. Inni mieszkańcy polderów to samotnik i łęczak…oraz …lis. W czasie kiedy byliśmy na wieży, głodny lisek podszedł do naszych kanapek pozostawionych przy samochodzie w torebce śniadaniowej. I nie będę ściemniać…barwne opowieści o różnorodności gatunkowej ptaków przelotowych i lęgowych na słowińskich polderach przyćmił rudy, chudy lisek, którego najlepiej zapamiętamy z tego pięknego poranka na polderach….
Przepławka z pasją
Moich chłopaków, a szczególnie Andrzeja zachwycił młody pracownik parku, inżynier, który opowiadał nam o skonstruowanej na rzece Lubawie przepławce, czyli specjalnej drodze.. chodniku wybudowanym w celu umożliwienia rybom przerzutu w górę rzeki. Wybudowanie tego traktu było potrzebne by odtworzyć stanowiska tareł dla łososi i innych gatunków ryb migrujących w górę rzeki. Dzięki temu Lubawa ma charakter rzeki podgórskiej, w której żyją łososie, i inne górskie gatunki. Sposób, precyzja i pasja z jaką nasz przewodnik opowiadał o technicznych aspektach tej skomplikowanej budowli na rzece porwał nas wszystkich, a w szczególności mojego syna, który dzięki temu spotkaniu myśli o studiach technicznych….Jak to człowiek z pasji może zarazić drugiego….
I to kocham w Odysei- spotkania z ludźmi, którzy kochają to co robią i robią to co kochają. Super, że w trakcie naszych spotkań na szlaku mogą się z nami ta pasją życia podzielić, a nasze dzieci zainspirować do snucia planów na przyszłość.
Bursztyn- złoto Bałtyku- warsztaty i legendy
Absolutnym hitem naszego pobytu w nadmorskim parku, były warsztaty robienia bursztynów dla dzieci w samej siedzibie Słowińskiego Parku Narodowego w osadzie Czołpino. Piękna pogoda, piękne miejsce w śródleśnej osadzie, na której kiedyś mieszkali latarnicy. ( Niedaleko bowiem znajduje się latarnia morska). Pierwsza chatka latarników stała tutaj już w 1875 roku. Obecnie znajduje się tutaj piękny duży budynek w którym mieści się siedziba parku i nowoczesne, multimedialne muzeum z wystawą po hasłem „Nawigacja w przyszłość- Muzeum Latarnictwa i ochrony Wartości Przyrodniczo- Kulturowych Wybrzeża Słowińskiego jako nowoczesne narzędzie programu edukacji ekologicznej Słowińskiego Parku Narodowego „
Pod jedną z drewnianych wiat, czekał na nas pracownik parku, który zaprosił nas do zabawy w tworzenie sztucznych bursztynów. Zanim do tego doszło opowiedział nam oczywiście o tym czym jest ten bałtycki klejnot i skąd pochodzi. Otóż nie jest on skałą, ani minerałem. Jest to żywica drzew, które żyły 40 milionów lat temu. Jedna z hipotez głosi, że pojawiły się wtedy groźne dla środowiska gazy trujące w atmosferze i drzewa ratując się, aby się ochronić wydzielały żywicę, która zastygała. Lasy zostały zalane potem przez morze, a dzisiaj fale uderzając wydobywają z dna kawałki żywicy i krusząc ja po drodze na brzeg wyrzucają na plażę. Dlatego mówi się że po sztormie można znaleźć najprędzej kawałek bursztynu. Warsztaty były fantastyczne. Wciągnęły się nie tylko dzieci…Rodzicie również bawili się w zatapianie skarbów znalezionych w ogrodzie w żywicy epoksydowej, żeby następnego dnia odebrać swoje zastygłe dzieła. Takiej plastycznej akcji jeszcze nie było podczas całej dotychczasowej naszej przygody w Parkach narodowych. Do tego jeszcze były eksperymenty z prawdziwymi bursztynami, opowieści i legendy oraz prezenty z gadżetami z logo słowińskiego parku, więc wszyscy uszczęśliwieni i zmęczeni wróciliśmy do naszej terenowej bazy na niedaleki camping w smołdzińskim lesie.
Moje osobiste, nieplanowane wyzwanie
Góry nad morzem? A jednak. Światło wschodzącego i szum silnika dzikobusa wyruszającego na poranny plan filmowy o wschodzie słońca dla Sponsora Toyoty, zadziałały na mnie jak budzik. Wypełzłam z mojego nowego puchowego śpiwora i wybrałam się na mój tradycyjny samotny poranny spacer biegowy. Znaki zaprowadziły mnie w kierunku siedziby Parku, gdzie dnia poprzedniego robiliśmy z dziećmi bursztyny, a potem dalej w kierunku Latarni i ruchomej wydmy czołpińskiej. Początkowo moim celem była latarnia, ale w wyniku zagubienia na trasie trafiłam na wielką wydmę. Moje zaskoczenie było wielkie. Widok piękny, jakbym była w drodze do tatrzańskiego Murowańca pomiędzy kopami Magury. Czułam się jak na przełęczy karczmisko….idę i idę, kolejna przełęcz a morza nie widać …tylko kolejne wzgórza piasku . Pustynia i góry w jednym.. Byłam bliska zwątpienia , bo nie wiedziałam jak daleko nad morze, w namiocie śpiąca Marysia, a ja nie mam mapy ani gps, bo mi telefon padł…pasuje zawracać…
Szczęśliwie na trasie spotkałam młodego fotografa, który jak ja, wybrał się o wschodzie żądny niesamowitości natury, i on mnie zmotywował żeby iść dalej bo warto…bo już niedaleko…tylko za tamtą górą jeszcze jest las , a potem już morze….Za górami za lasami dosłownie…!!!!Dotarłam na ostatnią przełęcz z której roztaczał się piękny widok na morze. Niczym widok ze szczytu na staw wielki…na wielki staw w dolinie Pięciu Stawów albo Morskie Oko.
To było piękne, niecodzienne spotkanie z morzem. I tak z planowanej porannej przebieżki na godzinę zrobiła mi się dwugodzinna trasa biegowo – marszowa przez pustynne piaski. Warto było. Tych widoków długo nie zapomnę.
Dwa w jednym. Góry i morze. Jedno i drugie moja miłość.
Razem na polu
Kolejną moją miłością okazało się biwakowanie i związana z nim atmosfera biesiadowania, minimalizmu, doceniania gotującego się wrzątku i każdej okruszyny jedzenia w skrzynce biwakowej….bo do sklepu daleko, a po wodę trzeba iść…. Ale na biwaku życie ma inny smak, o czym w następnym odcinku naszej przygody, bo czas pakować się na przejazd do kolejnego parku narodowego. Ruszamy w Bory Tucholskie…Pa! Pa!, niezapomniana przygoda trwa!
Wierszyk
Pakowanie i zwijanie,
Przejeżdżanie, lądowanie i obozu zakładanie.
Dzika baza, dzikie dzieci , czas nam miło tutaj leci.
Trasy, szlaki odwiedzamy, a za przewodników
w każdym parku strażników mamy.
Nowe miejsca, ciągle zmiana,
Więc przygoda nie jest sama !
W dzikobusie jest wesoło, ciągle pełno dzieci wkoło,
Za Krystianem idą wszędzie, przy ognisku siedzą w rzędzie.
I słuchają opowieści, w której ciągle nowe wieści
O przygodzie i podróży która nigdy się nie dłuży !