Rodzina Karczów w Biebrzańskim PN
Dziennik wypraw
Rodzina Karczów w Biebrzańskim PN
Wakacje z „Dziką Odyseją” – dlaczego nie? Choć przyznam, że względu na sytuację z zachorowaniami na Covid-19 mieliśmy pewne obawy. Z drugiej jednak strony fajnie spędzić wakacje w większym gronie i do tego jeszcze na szlaku wielkiej przygody.
Nie zdecydowaliśmy się jednak na wersję namiotową ale szukając noclegów starałam się to tak zaplanować aby być jak najbliżej dzikiej bazy.
W podróż do Biebrzańskiego Parku Narodowego udaliśmy się 30 lipca o 9 rano. Droga z Trzebnicy do Kopytkowa z postojami na trasie zajęła nam 8 godzin – 570 km. Zakwaterowanie mieliśmy na tym samym terenie co inni uczestnicy tej wyprawy. Po rozpakowaniu się poszliśmy na spacer po okolicy aby rozprostować nogi po długiej jeździe. Kopytkowo leży w samym sercu Parku – wystarczy wyjść poza ogrodzenie posesji i już jesteś w dzikim królestwie. Właściwie nawet nie trzeba wychodzić ponieważ tuż obok pola namiotowego znajduje się wieża widokowa z której można podziwiać okolicę.
Następny dzień spędziliśmy z Pracownikami Biebrzańskiego Parku. Najpierw mogliśmy obejrzeć prezentację dotyczącą Parku oraz działającego przy nim Ośrodka Rehabilitacji Zwierząt. Dzieci zostały poczęstowane Kozim mlekiem aby nabrać sił przed kolejną częścią programu – wycieczką terenową. Wyruszyliśmy ścieżką edukacyjną „Wydmy”. Nasi przewodnicy opowiadali nam o roślinach, które mijaliśmy po drodze do Wilczej Góry na szczycie której jest wieża widokowa. Wracając podeszliśmy jeszcze do miejsca gdzie można było zobaczyć odradzającą się przyrodę oraz pozostałości po pożarze, który miał miejsce w kwietniu br. Wieczorem wszyscy spotkaliśmy się przy ogniu safari. Było wspólne śpiewanie, podzielenie się wrażeniami z tego dnia oraz wspólne tworzenie emocjonującej opowieści ” O małym Pupu”.
W niedzielę wstałam po 4 rano i pobiegłam na wieżę widokową aby zobaczyć wschód słońca. Miałam też nadzieję, że może uda mi się wypatrzeć łosie. Niestety żadnych zwierząt nie zobaczyłam ale za to mogłam podziwać budzący się nowy dzień. Po śniadaniu wyruszyliśmy nad rzekę aby wspólnie z innymi rodzinami popłynąć tratwami. Poruszały się one leniwie z nurtem rzeki, w tempie galopującego ślimaka. Na końcu naszej trasy czekał już rozpalony grill aby dzielni podróżnicy mogli się posilić po trudach podróży. Reszta dnia minęła nam nad wodą. Rzeka była w tym miejscu płytka więc dzieci mogły radośnie oddać się pluskaniu w niej.
Nasz pobyt w Biebrzańskim Parku Narodowym powoli zbliżał się ku końcowi. W poniedziałek rano moja rodzinka pozazdrościła mi wczesnego wstawania i tym razem wspólnie poszliśmy podziwać wschód słońca. Niestety była tak duża mgła, że widoczność była bardzo ograniczona. Moglismy jedynie słyszeć nawoływania sarny z pobliskich zarośli. Po śniadaniu ruszyliśmy w drogę do kolejnego Parku. Po drodze zatrzymaliśmy się jeszcze w Osowiec Twierdzy aby z punktu widokowego jeszcze raz popatrzeć na Biebrzański krajobraz.
Pobyt w Kopytkowie będziemy mile wspominać. Nigdzie indziej nie widzieliśmy tylu bocianów co w tej okolicy. Jedynym minusem były komary, którym nie straszne były nawet środki mające je odstraszyć. Ola ostatniego dnia była cała w czerwonych kropkach – zgryziona od stóp do głów. Ale jak słusznie zauważyła „Dzika Odyseja to nie jest wycieczka z atrakcjami tylko ekspedycja z wyzwaniami”.









