Refleksja rodziny Nowickich z Poleskiego PN
Dziennik wypraw
W poszukiwaniu żółwi błotnych na bagnach i torfowiskach w Poleskim Parku Narodowym z rodziną Nowickich
Zbliża się 15 maja. Imieniny mojej mamy – Zosi. Spotykamy się wtedy w gronie
rodzinnym, często na działce i świętujemy. Tym razem jest inaczej. Mam trochę wyrzuty
sumienia. Mój brat wyjechał w Bieszczady, my jedziemy do Poleskiego Parku
Narodowego na spotkanie Dzikiej Odysei. Mamie muszą wystarczyć telefoniczne
życzenia. Pewnie jest Jej przykro… Wiem, że to nie to samo, ale umawiamy się już na
poniedziałkowe spotkanie.
Nasz wyjazd jest o tyle nietypowy, że zabieramy ze sobą żółwia stepowego –
Maturka, na co dzień mieszkającego u rodziców. Wędrując dwa tygodnie temu szlakami
po Beskidzie Niskim, wpadliśmy na pomysł, aby pojawił się w naszej relacji filmowej z
Krainy Żółwia Błotnego. Ania pożyczyła od lalki plecaczek, zrobiła lornetkę z plasteliny, a
ja wydrukowałam małą mapkę Poleskiego Parku Narodowego. Jeszcze tylko szaliczek i
liść sałaty i Maturek może wyruszać na poszukiwania swoich dalekich kuzynów.
14 maja, około 22.00 dojeżdżamy do naszego miejsca noclegowego – campingu
Łucze nad Jez. Łukcze. Rozbijamy dwa namiociki. Tak jak ostatnio ja śpię z Anią, Wojtek z
Maćkiem, a Maturek w swoim domku w samochodzie. Jeszcze przed wtuleniem się w
śpiwory, poznajemy naszą jutrzejszą „dzikoodysejową” trasę, na którą składają się cztery
Terenowe Bazy Edukacyjne rozsiane po PPN, w których czekać na nas będą pracownicy
Parku. Rodziny zostają podzielone na grupy i w różnej kolejności będą docierać na
wyznaczone miejsca. Nasza, to „Zabłocone żółwiki” – idealna nazwa dla rodzinki z
żółwiem.
W sobotę, 15 maja naszą przygodę zaczynamy od odwiedzenia Ośrodka Ochrony
Żółwia Błotnego w Urszulinie. Mamy okazję przyjrzeć się małym żółwikom, które wylęgły
się z jaj w inkubatorach, w okresie zimowym. Już niedługo, kiedy zrobi się cieplej, zostaną
wypuszczone na wolność. Teraz pływają w swoich terrariach, wspinają się na siebie,
przewracają na plecki (fachowo: karapaksy). Jakbym patrzyła na maluchy biegające po
przedszkolnym ogródku. Można takiego żółwika potrzymać na dłoni, co jest dodatkową
atrakcją, zwłaszcza dla dzieci. Dowiadujemy się mnóstwa ciekawych rzeczy na temat tych
gadów; jak wygląda ich życie i ochrona w PPN. Obecnie jest ich tutaj na wolności ponad
200 sztuk. Przeżywalność, zwłaszcza maluchów nie jest za wysoka. Niestety, czeka na nie
wiele niebezpieczeństw, głównie w postaci drapieżników. Maturek obserwuje. Ciekawe,
jakie myśli kłębią się w jego małej główce… Żółwiki, trzymamy za was kciuki!
Ścieżka przyrodnicza „Dąb Dominik” prowadzi nas, obok 300-letniego dębu nad
niewielkie śródleśne Jezioro Moszne. Trasa wśród wilgotnych terenów ols, grądów, boru
bagiennego obfituje w komary. Przyspieszamy więc. Wychodzimy z lasu i już z
pracownikiem Parku ruszamy dalej drewnianą kładką nad torfowiskiem przejściowym,
zwanym tu na Polesiu spleją. Tak naprawdę, to zarastające Jezioro Moszne. Patrząc z
kładki, nikt nie spodziewałby się, że pod kożuchem roślin, mamy jeszcze około 10-11 m
wody. 6-metrowy kij, trzymany przez Pana Przewodnika, bez problemu chowa się
całkowicie pod warstwą mchów torfowców. Czary?… Oglądamy rosnące brzozy niskie i
wierzby lapońskie. Na owadożerne rosiczki i storczyki jest jeszcze trochę za chłodno. Ale
nie na malowanie twarzy borowinowym błotkiem, z czego część osób w grupie korzysta, w
tym ja, Ania i Maciek. Naturalna, darmowa maseczka? – czemu nie! Nad samym
właściwym brzegiem jeziora, słuchamy niesamowitego koncertu żab i wypatrujemy
ptactwa wodnego: łabędzi, kaczek, czapel, mew i rybitw. Maturek, stojąc na kładce,
rozgląda się wokoło.
Z miejsca postojowego w Łowiszowie przy „Poleskim Siole” ruszamy z
pracownikiem Parku rowerową ścieżką edukacyjną „Mietiułka” przez las, potem skrajem
Durnego Bagna, na wieżę widokową. Z góry torfowisko wysokie wygląda jak biała
puchowa łąka. Wiecie dlaczego? Trafiamy akurat na owocowanie wełnianki pochwowatej
– rośliny typowej dla terenów bagiennych i torfowisk. Snieżnobiały puszek to aparat lotny
nasion, dzięki któremu wiatr przeniesie je na większe odległości. Wypatrujemy łosia,
których w PPN również nie brakuje, ale tym razem postanowił nam się nie pokazywać.
Maturek, ze swoim plecaczkiem, rusza na krótki leśny spacer.
Oglądamy nowotworowy Ośrodek Edukacyjny „Poleskie Sioło”, składający się z
chaty poleskiej i części gospodarczej: piwniczki, spichlerza, stodoły. Możemy posłuchać i
zobaczyć, jak kiedyś żyli mieszkańcy Polesia, jakich narzędzi używali w domu i na polu. A
przed chatą stoi… żuraw. I nie chodzi mi o szarego dużego ptaka z czerwona czapeczką,
który w Poleskim Parku Narodowym zajmuje honorowe miejsce, będąc jego symbolem,
tylko o żurawia studziennego. Dzieci od razu muszą go wypróbować. Za chwilę nad
żurawiem przelatuje kilka… żurawi. Maturek tymczasem, rozkoszując się słońcem, które
pojawiło się dopiero niedawno, spaceruje wśród traw i mleczy.
Teraz już we własnym rodzinnym gronie zwiedzamy Muzeum przyrodnicze PPN w
Starym Załuczu. Brak dzisiejszej kawy powoduje, że Wojtek w tym czasie musi uciąć
sobie drzemkę. Następną atrakcją jest krótka ścieżką edukacyjna „Żółwik”, gdzie przy
oczku wodnym, Maturek może przywitać się z trzema dorosłymi żółwiami błotnymi,
wygrzewającymi się na słońcu.
Jest już koło 16.00, kiedy zaczynamy wędrówkę Ścieżką przyrodniczą „Spławy”.
Maturek odpoczywa w samochodzie, pozostawionym w zacienionym miejscu. Robi się
piękna pogoda. Ciepły popołudniowy blask słońca rozświetla łąkę. Prześwietla liście drzew
i odbija się w wodzie na podmokłych terenach. Mijamy drzewa powalone przez bobry.
Słuchamy śpiewu ptaków. Próbujemy w krzakach wypatrzeć małego muzyka. Odganiamy
się od komarów. Mijamy las młodziutkich skrzypów. Zbliżając się do jeziora Łukie –
największego jeziora w PPN, wchodzimy w rewir żabich koncertów. Nigdy wcześniej nie
słyszałam arii na tyle żabich głosów. A co to za dziwne buczenie, jakby ktoś dmuchał w
pustą butelkę? Dopiero potem dowiadujemy się, że to odgłosy godowe bąka – ptaka
wodnego z rodziny czaplowatych, zamieszkującego szuwary. Na kładce mijamy
chrząszcza z rodziny kózkowatych – zgrzypika twardokrywka.
Po powrocie na camping, przed zachodem słońca Ania zdąża jeszcze popływać w
jeziorze. Wieczorem rodziny z Dzikiej Odysei zbierają się przy wspólnym ognisku. Śpiewy,
opowiadania, rozmowy, pieczenie kiełbasek… Maturek już smacznie śpi.
Niedzielny poranek wita nas słońcem. Maturek wyciąga głowę ze swojego domku i
drapie ściankę. Chce, żeby go wypuścić. Zapewne myśli o wygrzaniu się i spacerku, w
czasie którego przekąsi listki mlecza, czy koniczyny. Chętnych do pilnowania żółwika nie
brakuje. A ten pokazuje, że wcale nie jest takim powolnym gadem, jak zwykle się o nich
mawia.
Dzisiaj czekają na nas dwie ścieżki przyrodnicze. Maturek odpoczywa po spacerze,
a my zaczynamy od 5 km ścieżki „Perehod”, prowadzącej wokół stawów rybnych i mającej
charakter typowo ornitologiczny. Na trasie napotykamy dwie wieże widokowe i schron do
obserwacji ptaków. Tym razem udaje nam się nie tylko posłuchać żabich chórów, ale
również zobaczyć rechoczących muzyków – zielone żaby wodne. Ich odgłosy
wzmacniane są dzięki nadymanym jak baloniki dwóm pęcherzom głosowym, znajdującym
się po bokach głowy. Kiedy tylko kieruję w ich stronę aparat, zamierają. Muszę się mocno
postarać, żeby uchwycić moment nadymania „policzków”.
Drugą i ostatnią dzisiejszą ścieżką przyrodniczą jest ścieżka „Czahary”. Prowadzi
przez największe torfowisko w PPN zwane Bagna Bubnów. Dochodząc do kładki mijamy
czajkę stojącą na łące i dużego zaskrońca, który szybko znika w pobliskich krzakach. Na
horyzoncie zbierają się ciemne burzowe chmury. Grzmi. Wybieramy więc (ja niechętnie)
krótszy wariant trasy i jak się okazuje za chwilę, to słuszna decyzja. Gdybyśmy byli tu na
jesieni: wrzesień – październik mielibyśmy okazję zobaczyć żurawie (nawet ok. 2000
sztuk), zbierające się na nocleg przed odlotem na południe. Chciałam rozejrzeć się za
małym ptaszkiem wodniczką, ale zaczyna robić się nerwowo, bo burza jest coraz bliżej.
Lunęło nagle. Parasole niewiele pomagają. Docieramy do samochodu cali mokrzy. Po
drodze mijamy piszczącego kaczego pisklaka (najprawdopodobniej malucha kaczki
krzyżówki), biegającego przy drodze i szukającego swojej mamy. Biedactwo, mam
nadzieję, że szybo się odnajdą. Tylko bocian chodzący dostojnie po pobliskiej łące,
zupełnie nic nie robi sobie z ulewy. Dalej szuka w trawie smacznych kąsków.
Maturek, ze względu na upalną pogodę, nie został w samochodzie, tylko dzielnie
powędrował z nami. Tu czytaj: został zabrany w pudełku, w dużej torbie niesionej przez
Wojtka. I … pod koniec wycieczki miał okazję poczuć się jak żółw błotny. Ulewa nie
oszczędziła naszego żółwika. Woda sięgała mu aż po mostek (połączenie górnej i dolnej
części pancerza). Nie wyglądał na zadowolonego. A Ania przed następną wyprawą z
Maturkiem musi pomyśleć o zrobieniu dla niego parasola lub sztormiaka 🙂
„Misja żółwikowa” polegająca na odnalezieniu kuzynów Maturka i zobaczeniu w
jakim środowisku żyją, dobiegła końca. Maturek ucieszył się z powrotu do suchego,
ciepłego domu i do moich rodziców. Teraz pewnie w snach odwiedza Polesie i czeka już
na następny, tym razem wakacyjny wyjazd na Mazury.









