Rodzina Karczów w Karkonoskim PN
Dziennik wypraw
Rodzina Karczów w Karkonoskim PN
Spotkanie Dzikiej Odysei w Karkonoskim Parku Narodowym miało miejsce w styczniu br. Niestety ze względu na chorobę musieliśmy odpuścić sobie wizytę w tym Parku. Było nam przykro z tego powodu ale obiecaliśmy sobie, że nadrobimy tak szybko jak to będzie możliwe. No niestety nie dało rady przewidzieć, że dodatkowo epidemia pokrzyżuje nasze plany. I tak wizyta w Karkonoszach była przekładana z miesiąca na miesiąc.
Karkonoski Park Narodowy znam od dziecka. Pierwszy raz na Śnieżkę wniósł mnie mój tata gdy miałam zaledwie kilka lat. Potem wiele razy wracałam, żeby przemierzać szlaki wzdłuż i wszerz – najpierw z rodzicami, potem ze znajomymi. Karkonoskie szlaki znam na pamięć. Dlatego nie mogłam się doczekać aż zabiorę córcię do królestwa Ducha Gór.
Wrzesień to idealny czas by jechać w Karkonosze. Niestety Olcia przed wyjazdem trochę nam się pochorowała. I zamiast spędzić cały weekend w Karpaczu postawiliśmy na jednodniowy wypad.
Sprawdziłam pogodę na Śnieżce – wymarzone 15 stopni w niedzielę. Więc szybkie pakowanie plecaków i skoro świt 13 września wyruszyliśmy w drogę.
Z Trzebnicy do Karpacza mamy lekko ponad godziny drogi. Tuż przed godziną 9 ruszyliśmy na szlak. Wybrałam wg mnie najłatwiejszą trasę, w sam raz dla małych nóżek Oli.
Wystartowaliśmy spod Świątyni Wang niebieskim szlakiem. Po drodze naszą uwagę przykuwały liczne czerwone kapelusze muchomorów. Ola zachwycała się strumyczkami koło których przechodziliśmy. Pierwszy odpoczynek zaplanowaliśmy na Polanie. Dojście do niej zajęło nam około 45 minut. Po naładowaniu bateryjek ruszyliśmy dalej.
Gdy wyszliśmy z lasu, który zaczął ustępować wysokogórskiej roślinności Ola aż przystanęła z zachwytu: – Mamo jak tutaj jest pięknie. Sama pamiętam jak byłam niewiele większa od córki i ten widok sprawił, że zakochałam się w górach. Kocioł Małego Stawu należy wg mnie do najpiękniejszych miejsc w Karkonoszach. To tutaj nad Małym Stawem znajduje się schronisko Samotnia. Jest ono jednym z najstarszych schronisk w Polsce. Obowiązkowo wstąpiliśmy tam na ciepłą herbatkę z cytryną. A podczas odpoczynku mogliśmy się nacieszyć otaczającym nas pięknem.
Jeszcze w domu obiecałam Oli, że w każdym schronisku na trasie zrobimy sobie odpoczynek. A że z Samotni do Strzechy Akademickiej jest zaledwie 15 minut drogi zrobiliśmy kolejny ale za to króciutki postój. W sam raz na podbicie pieczątek w książeczkach i łyk wody.
Przejście ze Strzechy Akademickiej do schroniska Dom Śląski u stóp Śnieżki powinno zająć wg czasu na drogowskazie godzinę. Niestety początkowe podejście do Równi pod Śnieżką trochę dało się we znaki naszej siedmiolatce. Co chwilę robiliśmy postoje i ostatecznie po 1,5 godziny dotarliśmy do Domu Śląskiego. O ile na całej drodze do tej pory ruch był umiarkowany. To tutaj gdzie dochodzą osoby wjeżdżające wyciągiem i krzyżują się pozostałe szlaki, był tłum ludzi.
Na wejście szczytowe wybraliśmy łagodniejszy niebieski szlak, który oplata górę dookoła. I mniej osób nim wchodziło niż czarnym wspinającym się po stromym zboczu. Satysfakcja z wejścia na górę od razu przywołała uśmiech na twarzy naszej pociechy. Spodki, czyli Wysokogórskie Obserwatorium Meteorologiczne pobudzało wyobraźnię. Godzinny odpoczynek na szczycie pozwolił się troszkę zregenerować i nacieszyć widokami. O dziwo Ola w ogóle nie chciała schodzić. Tak jej się spodobało, że mogłaby tam spędzić chyba cały dzień. Gdy schodziliśmy już zaczęła planować, że w przyszłym roku znowu przyjedziemy i odwiedzimy Śnieżkę.
Trasy powrotnej wcześniej nie planowałam mając na uwadze kondycję mojej rodzinki. Pod Domem Śląskim zapadła decyzja, że wracamy tą samą drogą. Ostatni raz spojrzeliśmy w kierunku szczytu, gdzie jeszcze przed chwilą byliśmy i ruszyliśmy w drogę powrotną. Na szlaku pojawiła się istna inwazja latających mrówek. Gdy wchodziliśmy nie było owych uciążliwych owadów. A teraz idąc cały czas musieliśmy się od nich opędzać. Nie dało rady nawet się zatrzymać na odpoczynek. Ja boleśnie przekonałam się, że latające mrówki również gryzą, szczególnie jak wpadną pod bluzkę.
Podczas odpoczynku pod Strzechą Akademicką Olę zaczynały boleć nóżki. Szybka korekta szlaku z niebieskiego na żółty i po półtorej godziny byliśmy w Karpaczu przy Dzikim Wodospadzie.
Trasa którą przeszliśmy to 18 km co zajęło nam 9 godzin. Droga jest na tyle łagodna, że spokojnie poradzą sobie osoby nie wprawione w górskich wędrówkach. Do tego po drodze są tutaj 3 schroniska. A gdy już się wejdzie na Równie i zobaczy się przed sobą szczyt to nogi same niosą w jego kierunku. Ola niezrażona długą wycieczką już następnego dnia po powrocie zaczęła planować gdzie pójdziemy przy kolejnej naszej wizycie w Karkonoskim Parku Narodowym.
Pakując się na wyprawę na Śnieżkę warto zabrać ze sobą coś ciepłego do założenia. Karkonoska Królewna bywa bardzo kapryśna. I o ile w Karpaczu na dole może być piękna pogoda. To na górze może was przywitać porywisty, lodowaty wiatr, deszcz lub grad ( nawet w środku lata).
Na koniec dodam jeszcze coś od siebie. Wiem, że wiele osób decyduje się tylko na wjazd wyciągiem na Małą Kopę a potem ewentualne zdobywanie szczytu. Jednak wybierając tą opcję pomija się to co w Karkonoszach jest najpiękniejsze. Karkonoski Park Narodowy to nie tylko Śnieżka. W tym roku szczyt ogrodzono czerwoną siatką aby uchronić przez zadeptywaniem przez turystów wysokogórskich muraw. Co smutne te siatki szczególnie w okolicach szczytu wcale nie zrażają turystów, którzy tłumnie je obchodzą i siadają na zboczach góry. Szkoda, że nie rozumieją że to oni są tutaj gośćmi na terytorium dzikiej przyrody.