Opowieść 9. PIERWSZY OGIEŃ SAFARI
O tym, gdzie po raz pierwszy zapłonął
22 lut 22
Ten dzień się jeszcze nie skończył. Wróciłem z terenu do „Willi Myszka” w Dolinie Kościeliskiej. W restauracji zjadłem placek po zbójnicku a później zregenerował się krótkim snem. Na późne popołudnie i wieczór zaplanowałem pisanie dziennika. Chciałem też spełnić jedno z moich dzikich marzeń. Rano, gdy wyjrzałem przez okno tarasu, zauważyłem wyznaczone kamieniami miejsce na ognisko. Moje serce zapłonęło! Czy uda mi się rozpalić Ogień Safari i połączyć go z ogniskami płonącymi w parkach narodowych na lwiej ziemi? Widząc to miejsce i szansę podjąłem działania. Wytropiłem w okolicy drewno, przeniosłem na wyznaczone miejsce. Zastanawiałem się tylko czy dziś rozpalić czy może innego dnia? Stwierdziłem, że nie ma co odkładać tego płomiennego marzenia i warto je zrealizować dziś. Jednak, aby Ogień Safari zapłonął z „czystym sumieniem”, zadzwoniłem do osoby koordynującej mój pobyt w willi. Nikt nie odbierał. Dzwoniłem przez godzinę. Nie marnując czasu pisałem już dziennik siedząc na tarasie. Dopiero po godzinie dwudziestej otrzymałem zgodę.
Dokładnie o 20:45 zapłonął wymarzony Ogień Safari. Było to niezwykłe doświadczenie. W marzeniach miało to być miejsce, gdzie blask ognia odbija od skał. Prawie tak było, bo ogień zapłonął przy Kościeliskim Potoku naprzeciwko Przedniej Kopki. Blask czasami się od niej odbijał. Ogień zapłonął u wrót Doliny Kościeliskiej nieopodal granicy Parku. To cudowny prezent od Boga. Zapłonął ogień marzeń w tak urokliwym miejscu, w tak uroczystym czasie. Ogień Safari nie zapłonął w Parku Narodowym „Ujście Warty” jak wstępnie planowałem, ale zapłonął w ostatnim, w Tatrzańskim Parku Narodowym. W blasku dzikiego ognia przygotowałem kolację. W czajniku na drewno zagrzałem wodę, zalałem makaron, zrobiłem lekką kawę i usiadłem. Jedząc i pijąc kontemplowałem tę uroczystą chwilę. Nagle Potok Kościeliski stał się rzeką Ruaha a ogień stał się ogniem z parków narodowych: Serengeti, Tarangire, Ruaha i Mikumi. Zapłonął ogień dzikiej przygody w parkach narodowych. Byłem jednością z przygodowym duchem safari.
Po zjedzeniu i dzikiej kontemplacji kontynuowałem pisanie dziennika. Wieczorne aktywności nie odbyły się jednak bez smutku i poczucia straty. Zgubiłem bardzo dobrej jakości latarkę na główną. Nie mogłem jej znaleźć ani w plecaku ani w samochodzie ani w torbie podróżnej. Przepadła. Ostatni raz kładłem ją na przedni fotel w samochodzie po wyprawie na Wysoką Górę. Z jednej strony strata a z drugiej strony symboliczny gest zapalenia lampki solarnej z Kidogo. Dziennik terenowy pisałem przy ogniu w świetle lampki prosto z Tanzanii. Było to wymowne. Refleksje spisywałem do 23:00. Wtedy też skończyło się drewno. Wypaliłem wszystko co naniosłem. Na początku pisania martwiłem się, że szum potoku będzie mnie rozpraszał. Przyznaję – huczy głośno, ale przecież to naturalny szum. Przyzwyczaiłem się. Wyobraziłem sobie, że to gromkie brawa potoku za zakończenie Dzikiej Odysei. Zrobiło się przyjemnie.
Przy Ogniu Safari spisałem całą przygodę wejścia na „Wielką Górę”. W miejscu, gdzie postawiłem trzy kropki, gdy opisywałem, że niedźwiedzie są agresywne, wydarzyło się coś śmiesznego. Siedzę sobie przy ogniu, popijam kawę, opisuję całą przygodę, na nowo przeżywam marsz do schroniska, myślę o niedźwiedziu, a tu nagle od strony potoku jakiś ryk! Podskoczyłem z przerażenia. Całe szczęście nie był to niedźwiedź, tylko młody mieszkaniec willi, który chciał zapytać, czy mam klucz do domu bo oni gdzieś wychodzą. Ufff. To był wyjątkowo trafny żart sytuacyjny, którego nigdy nie zapomnę. Ogień Safari zgasł o 23:05. Płonął dwie godziny i dwadzieścia minut. Dolina Kościeliska 11.09.2017.
Z całego serca zapraszam Was do rozpalania Ognia Safari. Połączymy się duchowo podczas tego wyjątkowego czasu. O przygotowaniu ognia dowiecie się więcej z przewodnika po Szlaku Dzikiej Odysei.
Krystian Tyrański
twórca Dzikiej Odysei®