Rodzina Łodzińskich w Bieszczadzkim PN
Dziennik wypraw
Rodzina Łodzińskich w Bieszczadzkim PN
Bieszczadzki Park Narodowy
Gdzieś na końcu świata, w niesamowitej ciszy, w której słychać spadające liście, spotkaliśmy się znowu na szlakach naszej ukochanej Dzikiej Odysei. Tym razem Krystian ulokował nas w sercu bazy edukacyjnej BPN, w Wołosatym, u stóp najwyższego szczytu Bieszczad- Tarnicy.
Czekaliśmy na to spotkanie z pięknem majestatycznych gór i z rodzinami z którymi coraz bardziej zaprzyjaźniamy się uczestnicząc w kolejnych wyprawach….
Wsparcie i wzajemna mobilizacja
Nie byłoby Odysei bez Krystiana. Dzisiaj nasza przewodnik zapytała nas jak to się stało, że tyle rodzin realizuje Odyseję. Po prostu…razem jest raźniej się zmobilizować. Podjąć wyzwanie . Grupa mobilizuje i motywuje. Jest wyznaczony termin, noclegi zarezerwowane, miejsce wskazane.
Jedziemy choćby się paliło i waliło. Dzika Odyseja jest w planie naszej rodziny i ją realizujemy jako priorytet. Sami nie dalibyśmy rady. Sami nie bylibyśmy w stanie konsekwentnie trwać w podejmowaniu tego logistyczno- organizacyjnego wyzwania. Tak chyba ma każda z naszych rodzin. To grupa daje tą siłę i mobilizuje aby zdobywać kolejne parki. Kiedy przyjeżdżamy na miejsce do bazy, radość ogarnia nas, kiedy widzimy kolejne znajome osoby, słyszymy znajome głosy….Wchodzę na moim piętrze wlekąc się zmęczona długą podróżą do mojego pokoju. Wpadam na Dorotkę Cieślińską – mamę siódemki dzieci. Dorotka rzuca pomysł porannego wczesnego wejścia na Tarnicę – najwyższy szczyt Bieszczadów. Jest niedaleko – zdążymy przed rozpoczęciem oficjalnego programu, motywuje mnie Dorotka do wspólnej akcji. Potem ma padać, już nic nie zobaczymy mówi….Takich pomysłów nie trzeba mi poddawać dwa razy. Tylko na to czekałam. Nastawiam budzik na 4, i budzę chłopaków. Lecimy z jej starszymi synem i moimi. Wyruszamy po ciemku by o wschodzie słońca zdobyć przełęcz, z której mamy ostatnie 15 minut do szczytu. To są nasze ostatnie chwile widoków na rozłożyste pasma połonin. Niesamowite, zapierające dech w piersiach widoki majestatycznego piękna dzikich, pustych gór. I nikogo na szlaku. Na szczycie ogromne wzruszenie. Pod krzyżem, na którym na silnym wietrze powiewały różnorodne różańce i wota przyniesione przez pielgrzymujących tutaj turystów. Wzruszone modlimy się dziesiątkiem łapiąc jeden z nich.
W tym silnym wietrze, przy pędzących chmurach, w sercu żywiołu na grani mówiąc te zdrowaśki, tak się czułyśmy jakbyśmy u stóp Pana Boga trzymane były za rękę przez samą Matkę Bożą.
Chwile wzruszenia, zachwytu, zdjęć, filmów i czas zbiegać na śniadanie. Wracamy do mężów za których się modliłyśmy, bo to dzięki nim mogłyśmy tu być rano na grani….To dzięki nim docieramy bezpiecznie na każdą odyseję i bezpiecznie wracamy do naszych domów.
Prognozy potwierdziły się. Miałyśmy szczęście. Przy wejściu na szczyt tabuny chmury zasłoniły gwałtownie doliny i góry. Wraz z ciemnymi chmurami przyszedł długo oczekiwany deszcz. Idąc rano w górę spotkałyśmy 7 salamander plamistych pełzających na szlaku, a w drodze powrotnej nagrałyśmy walkę dwóch samców . To było niesamowite widowisko- wyglądało jak zapasy . Tyle przygód, tyle wrażeń, takie wzruszenie i takie wspaniałe widoki…A to wszystko wydarzyło się między 5.00- a 8.30 rano. Przed nami dopiero zaplanowana ekspedycja ze strażnikami parku z działu edukacji…
Taka jest magia Odysei. Taka jest magia wsparcia i cudu pięknych polskich gór.
Pozdrawiam,
Anita Łodzińska