Refleksja rodziny Czajek z Wolińskiego PN
Dziennik wypraw
Czajki w Wolińskim Parku Narodowym
Kolejnym punktem na naszej zimowej mapie Parków Narodowych był najbardziej oddalony od naszego domu Woliński Park Narodowy. Mieliśmy tego roku bardzo intensywną wyjazdowo zimę, ponieważ zaledwie dwa tygodnie wcześniej byliśmy w Karkonoszach i ponownie się do nich wybieraliśmy zaledwie tydzień później na zaplanowane już wcześniej ferie.
Wyruszyliśmy z Warszawy po pracy i lekcjach i oszacowaliśmy, że przy najbardziej sprzyjających wiatrach dotrzemy na miejsce o 22, ale większe prawdopodobieństwo jest, że na 23-24. Nie wiem co mnie natchnęło, ale postanowiłam upewnić się, że w PTTK w Międzyzdrojach, gdzie mieliśmy zaplanowany nocleg, przyjmą nas mimo tak późnej pory. Okazało się, że nie przyjmą…
Pierwszy raz znaleźliśmy się w sytuacji, że byliśmy w drodze nie mając noclegu! Pozwala to docenić współczesną technologię, bo w zaledwie pół godziny zajęło nam wyszukanie nowego noclegu, uiszczenie opłaty i dogadanie się z właścicielem, skąd możemy odebrać klucze. Uff. Niech żyje internet!
Następnego dnia głównym punktem programu była wycieczka do Zagrody Pokazowej Żubrów. W zasadzie był to pierwszy raz kiedy widzieliśmy tak dużo żubrów z tak bliska. W samej zagrodzie mogliśmy jednak obejrzeć także inne zwierzęta – będącego symbolem parku bielika, sarny i jelenie. Dla nas dodatkowym ważnym wydarzeniem było to, że Emilka podczas spaceru do Zagrody i szaleńczych biegów i przepychanek straciła zęba, co równocześnie ją bardzo cieszyło i martwiło, ale na pewno sprawiło, że ten park zostanie jej w pamięci jako “ten, którym wypadła jej jedynka”.
Po Zagrodzie wybraliśmy się w szaleńczą w swoim tempie wyprawę przez Kawczą Górę na plażę, podziwiać charakterystyczne dla tego parku nadmorskie klify. Potem poszliśmy plażą w wschodnią stronę, aby dojść miejsca, gdzie na plaży znajdowało się… błoto. Oczywiście tym błotkiem trzeba było się wysmarować i powrzucać do niego kamienie kręcąc przy tym filmy w slowmotion. Zabawy co niemiara. Niestety dość daleko odeszliśmy od Międzyzdrojów i powrót był trudny, zwłaszcza, że dopadł nas duży głód i dzieci zaczęły odczuwać zimno.
Zjedliśmy przepyszny późny obiad w Restauracji Port, a wieczór spędziliśmy na grach z jeszcze jedną rodziną z Dzikiej Odysei. Ponieważ było to już na 5 wyjazd, powoli zaczynaliśmy kojarzyć więcej twarzy i nawiązywać znajomości.
Następny dzień zaczęliśmy od spaceru na międzyzdrojskie molo, po drodze zahaczając o aleję gwiazd. Pogoda była malownicza, wiatr gnał po niebie chmury i spieniał morze. Cudowne warunki do robienia zdjęć, ale już nie do nagrywania relacji, ponieważ poza hukiem podmuchów nic nie było słychać.
Plażą wróciliśmy do Restauracji Port, gdzie zjedliśmy pyszne śniadanko i wyruszyliśmy na dalsze eksplorowanie Wolińskiego Parku Narodowego – tym razem części oddalonej od brzegu morza.
Oczywiście na naszej trasie nie mogło zabraknąć Jeziora Czajczego, gdzie próbowaliśmy wypatrzeć wydrę na Wydrzym Głazie, co raczej od początku było skazane na niepowodzenie, jednak stanowiło ładny cel motywujący dzieci do przebierania nogami.
Chcąc maksymalnie wykorzystać czas jaki nam pozostał w tym parku (ze względu na odległość szanse, że szybko tu wrócimy są raczej niewielkie) udaliśmy się jeszcze nad Jezioro Turkusowe, które tego dnia akurat nie było turkusowe i bardzo niespiesznie i w świetnych humorach przeszliśmy się na Piaskową Górę i Wzgórze Zielonka, skąd mieliśmy piękny widok na całą okolicę.
Czując, że już więcej nie uda nam się obejrzeć, a mając przed sobą wiele kilometrów do pokonania, wsiedliśmy do samochodu i udaliśmy się do domu mając za sobą zachodzące słońce. Nawet w najgorszych snach nie mogliśmy przewidzieć, że następny zjazd dzikoodysejowy odbędzie się dopiero w czerwcu…