Refleksja rodziny Czajek z Karkonoskiego PN
Dziennik wypraw
Czajki w Karkonoskim Parku Narodowym
Górski Park Narodowy zimą – czy może być lepszy wybór? W zasadzie dość śmiesznie wyszło, bo jeszcze zanim się zdecydowaliśmy na udział w Dzikiej Odysei to zaplanowaliśmy sobie lutowe ferie zimowe właśnie w Karkonoskim Parku Narodowym i jadąc na spotkanie dzikoodysejowe wiedzieliśmy, że za miesiąc wrócimy w to samo miejsce. I dobrze się stało, bo zdecydowanie w styczniu zabrakło nam zimy.
Byliśmy mocno rozczarowani po przyjeździe do Szklarskiej Poręby, bo śniegu było dosłownie jak na lekarstwo. Gdzieniegdzie tylko leżały smutne brudne resztki, a poza tym było ponuro i średnio zachęcająco. Można powiedzieć, że nie dla śniegu tu przyjechaliśmy, ale nie oszukujmy się – oczekiwanie, że zimą będzie śnieg w górach nie jest jakąś wielką ekstrawagancją.
Pierwszego dnia spotkaliśmy się Karkonoskim Centrum Edukacji Ekologicznej, gdzie ponownie zasłuchaliśmy się w dzikie piosenki i opowieści. Stamtąd wybraliśmy się w mocno rozciągniętych grupach do wodospadu Kamieńczyka. Trzeba było uważnie iść, ponieważ na szlaku było sporo oblodzonych fragmentów. Na szczęście zakończyło się bez obrażeń, mimo że dzieci biegały średnio zważając na ostrzeżenia dorosłych.
Przy wodospadzie zrobiliśmy sobie zdjęcia i podeszliśmy jeszcze kawałek wyżej do początku szlaku na Szrenicę. Tam spotkaliśmy się ze strażnikami Karkonoskiego Parku Narodowego, którzy opowiedzieli nam o swojej pracy i pozwolili dzieciom wsiąść na quada i do samochodu terenowego. Radość była wielka i to chyba najbardziej przyciągnęło uwagę młodych i pozostało mocno w ich pamięci.
Tego dnia już więcej nie udało nam się zobaczyć, bo dni styczniowe są krótkie. Długi zimowy wieczór spędziliśmy w naszym przytulnym apartamencie czytając książki, układając budowle z klocków i grając w gry. Jest to bonusowa korzyść z wyjazdów – wspierają one integrację rodzinną. Gdybyśmy byli w domu, dorośli pewnie zajęliby się załatwianiem jakiś zaległych spraw, a tak wspólny, powolny wieczór wyszedł nam wszystkim na dobre.
Rano czekała nas wspaniała niespodzianka – w nocy napadało troszkę śniegu i taras pokrył biały puch. Zachwyceni tym obrotem spraw, postanowiliśmy wybrać się przed powrotem do domu na wycieczkę, najlepiej gdzieś w niedalekiej okolicy od naszego noclegu. Wybór padł na Wysoki Kamień w Górach Izerskich, w którego to szczytu można podziwiać panoramę Karkonoszy.
Śnieg nas mocno rozpieścił, bo padał nieprzerwanie cały czas, a im wyżej się wspinaliśmy, tym było go więcej i był mniej mokry. Ostatecznie nasz spacer zmienił się w szaleństwo na śniegu i przedzieranie się przez baśniową białą scenerię, której nie powstydziłaby się Narnia pod panowaniem Białej Czarownicy. Efektem ubocznym zaś stałych opadów było to, że nie było żadnych widoków i z platformy widokowej na Wysokim Kamieniu mogliśmy podziwiać mgłę białą jak mleko. No trudno.
Drogę powrotną pokonaliśmy korzystając z pomocy grawitacji i niskiego tarcia statycznego – na pupach i brzuchach. Buty nam całkiem przemokły i to mnie nauczyło, żeby zimą trzymać zapasowe skarpetki pod ręką w samochodzie, bo przeszukiwanie bagaży na parkingu to średnio przyjemna sprawa.
Wróciliśmy w Karkonosze w połowie lutego. Tym razem było śnieżnie i bajecznie od samego początku do końca naszego pobytu. Raz jeszcze udaliśmy się do wodospadu Kamieńczyka i zobaczyliśmy go w zupełnie innej odsłonie – lodowej. Ponieważ wyruszyliśmy w trasę wcześnie rano, to zaatakowaliśmy Szrenicę. Dotarliśmy tylko/aż do Schroniska, ponieważ jak tylko opuściliśmy osłonę drzew, wiatr nas tak wysmagał, że nie było mowy o kontynuowaniu wycieczki. Wiatr był tak silny, że zatrzymywał dzieci w miejscu i mieli wielki problem, aby go pokonać. W schronisku zjedliśmy kiełbaski zastanawiając się, czy to właśnie te kiełbaski wiózł do schroniska ratrak mijający nas po drodze.
Spędziliśmy w Karkonoszach wspaniałe relaksujące ferie, przeplatając naukę jazdy na nartach pieszymi wycieczkami i wieczorami przy kominku. Wprawdzie sama Szklarska Poręba była jak na nasze gusta stanowczo zbyt zatłoczona, ale bardzo nas to nie bolało, bo nocowaliśmy w Piechowicach, a na wycieczki wybieraliśmy się w mniej popularne miejsca i o mniej standardowych godzinach.









